WP

POGROMCY DUCHÓW: IMPERIUM LODU

Nowy Jork znów opanowany przez duchy!

Już 5 kwietnia dwie ekipy Pogromców Duchów, młoda i niedoświadczona wraz z kultowymi już pogromcami, zmierzą się z nowym zagrożeniem dla Nowego Jorku i całego świata! Nie wiemy jeszcze, jakie bestie z "tamtej strony" zobaczymy na ekranie kinowym, oglądając Pogromców Duchów: Imperium Lodu. Możemy się jednak przygotować na to starcie, przypominając sobie nadnaturalne zagrożenia, które udało się pokonać bohaterom w poprzednich odsłonach sagi o najbardziej odjazdowych łowcach upiorów.

Kto będzie straszył w Nowym Jorku tym razem? To się okaże wkrótce! Wiemy natomiast, że możemy liczyć na powrót przynajmniej jednej kultowej postaci. To ogromny piankowy marynarzyk, znak firmowy pierwszego filmu o Pogromcach Duchów! Widzieliśmy go już na zwiastunach i kadrach promocyjnych, choć w odrobinę pomniejszonej postaci. No dobrze, nie odrobinę, ale bardzo, bardzo pomniejszonej postaci. Na tyle małej, że będzie występował tutaj raczej w roli maskotki a nie, jak poprzednio, niszczyciela wszystkiego co piękne, amerykańskie i pochodzące z połowy lat 80. XX wieku.

A czy pamiętasz, skąd w ogóle wzięła się ta postać? Jeśli nie, zapraszamy do naszego albumu zjaw pokonanych przez Pogromców Duchów.

Gozer Gozerian, Gozer Niszczyciel, Gozer Podróżnik

Jeśli złapiemy na ulicy jakiegoś przechodnia i zapytamy znienacka, jak nazywał się najstraszniejszy duch z pierwszego filmu Ghostbusters, jaką otrzymamy odpowiedź? Zuul! Odpowiedź błędna. Tak, Zuul był straszny, gdy jęczał w lodówce Sigourney Weaver, ale ten starożytny półbóg to tylko sługa większego i jeszcze paskudniejszego bytu, jego Strażnika Bramy. Razem z Vinzem Clortho, czyli Klucznikiem, który opętał biednego Ricka Moranisa, zmienieni w wielkie, piekielne ogary otworzyli magiczne przejście do innego wymiaru, w którym czekał ich pan i władca, Gozer. To właśnie to bóstwo starożytnych Sumerów i Hetytów, uwięzione poza światem tysiące lat temu, chciało wedrzeć się do naszej sfery egzystencji i zawładnąć nią, prawdopodobnie dość krwawo. W tym celu przyjęło formę Wielkiego Niszczyciela, czyli wspomnianego już piankowego marynarza, którego na szczęście udało się pokonać, ryzykownie krzyżując protonowe promienie.

Jak to się stało, że Zuul i Vinz zdołali sprowadzić Gozera do naszego świata? Otóż na początku XX wieku w Nowym Jorku prężnie działał sekretna sekta, która z jakiegoś niepojętego powodu wielbiła Gozera. Przewodził jej genialny architekt i lekarz, Ivo Shandor. Horror I wojny światowej przekonał go, że ludzkość to największe zło, które trzeba zniszczyć – z pomocą Gozera. Shandor, projektując jeden z drapaczy chmur na Manhattanie, wbudował w niego okultystyczną maszynerię, która – wspierana odpowiednimi rytuałami – miała obudzić Klucznika i Strażnika Bramy oraz umożliwić im sprowadzenie Gozera do naszego wymiaru w 1984 roku. Co też, jak wiemy, nastąpiło.

I źle się dla Gozera skończyło, bo "załatwiła" go banda całkiem zielonych, działających po amatorsku Pogromców Duchów. Mieli na koncie kilka lokalnych sukcesów, to prawda. Duch bibliotekarki co prawda mocno ich sponiewierał, nie wiadomo też, czy udało się schwytać zjawę z metra i nieumarłego taksówkarza, ale generalnie szło im nieźle. Jak na początkujących. Zwłaszcza z żarłocznym Slimerem. Starożytny Gozerian Niszczyciel powinien więc się wstydzić, że załatwiły go takie żółtodzioby!

Bicz Karpat i Smutek Mołdawii

W drugim filmie Pogromcy Duchów, mający na koncie m.in. nawiedzające nowojorski sąd duchy braci morderców Scoleri, to już firma o ustalonej marce i sporym doświadczeniu. Wystarczającym, by zmierzyć się z największym duchem w historii Nowego Jorku, czyli Titanikiem z całą załogą i pasażerami. Nie da się bowiem ukryć, że to właśnie on, technicznie rzecz biorąc, był największy. Zawinął do portu, gdy eksplodowała ektoplazmiczna energia uwięziona wcześniej w sejfie w siedzibie Ghostbusters, i swoim rozmiarem przebił ryczącego ducha metra, powracającego Slimera, a nawet nagle ożywione futro z norek, siejące postrach na Broadwayu.

Oczywiście, już tak całkiem na serio, głównym antagonistą naszych bohaterów w Pogromcach Duchów 2 był, jak dobrze pamiętamy, uwięziony w obrazie duch Vigo Okrutnego, Oprawcy, Wzgardzonego i Nieświętego. A dokładniej, Vigo Von Homburg Deutschendorfa, czarnoksiężnika i tyrana z Karpat, z przełomu XVI i XVII wieku. Jego podła dusza znalazła schronienie w malowidle po tym, jak jego poddani zbuntowali się i otruli go, zadźgali, zastrzelili, wypatroszyli, a następnie… poćwiartowali na wszelki wypadek! Auć. I zapewne pozostałaby w nim na wieki, gdyby nie parapsychiczna moc płynącej tunelami pod Nowym Jorkiem rzeki psychomagnoterycznego szlamu. Czerpiąc ją, Vigo zdołał się zamanifestować i skaptować pomagierów, a następnie przygotować się do powrotu do naszego świata w ciele nowonarodzonego synka Sigourney Weaver. Co, na szczęście, zupełnie się nie udało. Głównie dlatego, że sprytni Pogromcy Duchów wykorzystali wspomniany już wzmacniający emocje szlam do ożywienia Statuy Wolności i zmuszenia tej francuskiej, stalowo-miedzianej panny do stanięcia do walki z mołdawskim czarnoksiężnikiem.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Gozer i spółka wracają

Według starożytnej przepowiedni i wierzeń kultu Ivo Shandora Gozer Niszczyciel miał powrócić w 1984 roku. Gdyby się nie udało, a wiemy, że przedsięwzięcie to nie przebiegło zbyt gładko, kolejny termin przypadał na 2021 rok. Wszyscy fani, którzy obejrzeli film Pogromcy Duchów: Dziedzictwo, wiedzą, że wściekłe sumeryjskie bóstwo próbowało wówczas powrócić. Wszystko przez to, że Ivo Shandor, choć szalony, był jednocześnie zapobiegliwy. Wbudowana w nowojorski wieżowiec maszyneria nie była jedyną przygotowaną przez niego bramą do zaświatów, z której mógł skorzystać Gozer. Druga znajdowała się w świątyni umieszczonej głęboko w kopalni w Oklahomie.

Egon Spengler, jeden z oryginalnych Pogromców Duchów, dowiedział się o tej instalacji i po nabyciu pobliskiej farmy robił wszystko, by uniemożliwić jej uruchomienie i ponowne przyzwanie Gozeriana Podróżnika. Niestety, zawał serca położył temu kres. Przynajmniej do czasu, gdy Egon, sam już będący duchem, nie zdołał naprowadzić na świątynię swojej córki Callie oraz wnuków Trevora i Phoebe. Ten zespół był jeszcze mniej doświadczony niż oryginalni Pogromcy Duchów z 1984 roku, więc nic dziwnego, że zamiast zapobiec katastrofie, wypuścili ponownie Zuula i Vinza Clortho.

Bestie opętały Callie Spengler i jej przyjaciela Gary’ego Goobersona, a następnie za ich pośrednictwem jeszcze raz otworzyły portal do innego wymiaru, przez który Gozer tryumfalnie wkroczył do naszego świata z bardzo złymi zamiarami. Na szczęście, nie pozostał w nim długo. Wnuczki Egona Spenglera, wspierane przez jego ducha oraz odznaczających się doskonałym wyczuciem czasu pozostałych weteranów Pogromców Duchów, ponownie go pokonują. Widać w czasach starożytnych Sumerów o wiele łatwiej było o wszechmoc i boski status, bo współcześnie wielki Gozer zdecydowanie sobie nie radzi. I to nawet z nastolatkami, które pierwszy raz mają w dłoniach miotacze wiązek protonowych.

Duchy roku 2024

Jak już wspomnieliśmy wcześniej, nie wiemy jeszcze, jaka nadnaturalna istota tym razem będzie próbowała zgładzić Ziemię i zostanie oczywiście powstrzymana przez różne pokolenia Pogromców Duchów. Żeby się tego dowiedzieć, musimy poczekać do 5 kwietnia i udać się na kinową premierę filmu Pogromcy Duchów: Imperium Lodu.

Nie tylko kultowe duchy

Najnowsza, piąta już odsłona Pogromców duchów, to wielki powrót do korzeni. Wracają w niej niektóre duchy, ikoniczny sprzęt i samochód, wraca Nowy Jork jako główne tło akcji, a także motyw nadnaturalnego zagrożenia dla całego świata. I oczywiście powracają również znani i lubiani bohaterowie. Zarówno ci nowi, jak i odtwórcy kultowych ról oryginalnego zespołu pogromców duchów. Zapowiada się bardzo nostalgiczna przygoda.

Po niezbyt udanej i chłodno przyjętej przez fanów próbie zrestartowania kultowej serii w 2016 roku można było patrzeć z pesymizmem na powrót Ghostbusters. Nawet najwierniejsi wielbiciele, czule wspominający dwa oryginalne filmy, które perfekcyjnie wpisały się w niezapomniany klimat kina lat 80. XX wieku mogli nie mieć wiary w jej udany comeback. Ale ktoś wierzył w jej potencjał.

W ślady ojca

Tym kimś był reżyser i scenarzysta Jason Reitman, syn Ivana Reitmana, czyli legendy kina komediowego końca XX wieku. Ojciec Jasona wyreżyserował przecież nie tylko dwie części Pogromców duchów, ale również takie niezapomniane przeboje jak Gliniarz w przedszkolu, Bliźniacy, Orły Temidy czy Junior. Młody Reitman, a przynajmniej względnie młody, bo to jednak rocznik 1977, z sukcesami szedł w ślady ojca. Też specjalizował się w komediach. Miał już na swoim koncie bardzo udane Dziękujemy za palenie, W chmurach i oczywiście głośne Juno oraz cztery nominacje do Oscara i całą garść innych nagród, gdy postanowił wskrzesić i przywrócić światu największy przebój swojego taty.

I ku zaskoczeniu wszystkich – udało się. Trzy lata temu do kin trafił film Pogromcy duchów: Dziedzictwo, będący bezpośrednią kontynuacją klasycznych Ghostbusters, choć z nową obsadą i nowym miejscem akcji. Obraz nie zachwycał bezgranicznie, ale okazał się naprawdę niezły, co przyznali zarówno krytycy, jak i fani. Jason Reitman sam go wyreżyserował, a scenariusz stworzył do spółki z ekspertem od horrorów, Gilem Kenanem. I ten sam zespół, tyle że tym razem to z Kenanem w fotelu reżysera, powraca z nowym filmem, Pogromcy duchów: Imperium lodu, który w polskich kinach można będzie obejrzeć już od 5 kwietnia.

Nowe pokolenie Pogromców duchów, czyli młodzi Spenglerowie

Nowa ekipa, raz jeszcze

Twórcy nowego filmu wyszli z bardzo słusznego założenia, że nie naprawia się tego, co nie jest popsute. A skoro powrót Ghostbusters z 2021 był udany, to i zostawili tę samą ekipę na pierwszym planie. Nowe pokolenie Pogromców duchów to oczywiście przede wszystkim wnuczki Egona Spenglera, czyli mózgu stojącego za sukcesem oryginalnych Pogromców, projektanta miotacza promieni protonowych oraz pułapek na duchy. Ponownie wcielają się w nie znany głównie z wielkiego serialowego przeboju Stranger Things Finn Wolfhard, który znów zagra Trevora Spenglera, oraz również zdobywająca swoje aktorskie szlify w serialach Opowieść podręcznej oraz Młody Sheldon Mckenna Grace, czyli Phoebe Spengler.

Nastoletnie rodzeństwo wyprowadziło się z położonej na uboczu farmy, którą oglądaliśmy w poprzednim filmie, i razem z mamą, Callie, przeniosło się do… Nowego Jorku oczywiście. W Callie Spengler ponownie wciela się Carrie Coon, uznana aktorka z Broadwayu, która ma na koncie występy zarówno w filmach takich jak Zaginiona dziewczynaCzwarta władza, jak i pokaźne doświadczenie serialowe z Pozostawionych oraz Fargo. Oczywiście zarówno jej dorobek, jak i role młodych Spenglerów bledną w porównaniu z tym, co na koncie ma również powracający po poprzednim filmie Paul Rudd, który znów stanie się partnerem Callie, Garym Groobersonem. Ten w niepojęty sposób ciągle wyglądający młodo 55-letni aktor zdążył już zagrać w grubo ponad setce filmów. Kiedyś znany był głównie z występów w niegrzecznych komediach Judda Apatowa oraz oczywiście tych 19 odcinków Przyjaciół, gdzie grał Mike’a Hannigana. Dziś jednak kojarzony jest głównie jako Ant-Man z wielkiego, filmowego uniwersum Marvela. To prawdziwy weteran, który świetnie odnalazł się w Pogromcach duchów z 2021 roku i daje gwarancję aktorskiej jakości także dla nowego filmu, który wejdzie do kin 5 kwietnia.

Po kogo zadzwonisz, gdy duszny problem przerośnie prężną, młodą, ale niedoświadczoną ekipę?

Prawdziwi weterani na gościnnych występach

Tak, inaczej być nie może. W Pogromcy duchów: Imperium lodu powróci na ekran także oryginalny skład nowojorskich postrachów wszystkiego, co jest z ektoplazmy. I tym razem możemy liczyć na to, że te aktorskie legendy będą miały dla siebie trochę więcej ekranowego czasu. W tym przypadku możemy liczyć zwłaszcza na wielki powrót Raya Stantza, granego przez niezapomnianego Dana Aykroyda, który był obowiązkowym punktem praktycznie co drugiej przebojowej komedii od końca lat 70. do połowy lat 90. XX wieku. Pamiętamy go znakomicie nie tylko z samych Ghostbusters, ale też z kultowego Blues Brothers, z Szpiedzy, tacy jak my, z Golfiarzy i całego mnóstwa innych klasycznych filmów. Warto też nadmienić, że Aykroyd jako weteran serii pomagał również przy scenariuszu, zarówno poprzedniego, jak i najnowszego filmu.

Oczywiście, skoro wraca dawna ekipa, włącznie z Ernie Hudsonem jako Winstonem, Annie Potts jako sekretarką Janine a nawet Williamem Athertonem, który znów zagra Waltera Pecka, który jakimś cudem dochrapał się fotela burmistrza Nowego Jorku, to nie może zabraknąć również jego. Największej gwiazdy Pogromców Duchów. Ekscentrycznego, przezabawnego doktora Petera Venkmana, w którego znów wcieli się niezrównany Bill Murray. Ten mistrz komedii z ubiegłego wieku, którego występ w Dniu świstaka przeszedł już do legendy, świetnie się później odnalazł w rolach dramatycznych, zdobywając uznanie krytyków za doskonałe Broken FlowersMiędzy słowami. Od lat Murray jest również ulubieńcem kultowego reżysera Wesa Andersona, który obsadza go w różnych rolach w praktycznie każdym swoim filmie od ponad 30 lat.

Jak profesor Murray wypadnie w Pogromcach duchów: Imperium lodu? I czy nowy film będzie nie tylko hołdem dla kultowych oryginałów, ale też dobrym, współczesnym kinem rozrywkowym? Przekonać się można już od 5 kwietnia, bo właśnie wtedy odbędzie się premiera filmu. Ale tak naprawdę nie trzeba się martwić, że coś pójdzie nie tak. Z taką obsadą, z takimi scenarzystami i reżyserem oraz taką miłością dla komediowych klasyków z lat 80. mamy praktycznie gwarancję znakomitej zabawy.

Czy duchy straszą tylko w nocy?

Zjaw, upiorów i innych straszydeł boimy się głównie w nocy. Ale to raczej tylko dlatego, że wtedy po prostu jest ciemno i pracująca na zwiększonych obrotach wyobraźnia wypełnia luki naszymi własnymi lękami. W wielu kulturach istoty nie z tego świata objawiają się o różnych porach dnia, nawet gdy słońce jest wysoko na niebie, jak w przypadku naszych swojskich południc, wywodzących się ze słowiańskiego folkloru. Również nauka wyraźnie określa, że duchy tak samo często mogą się pojawiać i w dzień, i w nocy.

Czyżby nauka dopuszczała istnienie duchów?! Ależ skąd. Oferuje jednak kilka różnych wyjaśnień dla tych obserwowanych przez nas fenomenów. I te wyjaśnienia są równie prawdziwe, gdy na dworze jest jasno, jak i wtedy, gdy jest całkiem ciemno. Przynajmniej od strony naukowej. Tak się bowiem składa, że nie wszyscy wierzą nauce. Wręcz przeciwnie, w tym konkretnym przypadku większość nie wierzy. Według różnych badań statystycznych i ankiet zdecydowanie ponad połowa Polaków wierzy w zjawiska nadprzyrodzone. W tym również w duchy. Łatwiej jest nam uwierzyć w istnienie takich upiorów niż w obce cywilizacje kosmiczne, bo wiarę w te drugie deklaruje o kilka procent mniej rodaków. A skoro wiele osób dopuszcza istnienie tej "drugiej strony" i istot w niej mieszkających… to może rzeczywiście coś w tym jest? Może duchy rzeczywiście nawiedzają nasz świat?

Skąd się wzięła wiara w duchy

Odpowiedź na to pytanie jest akurat bardzo prosta. Wierzyliśmy w duchy w zasadzie od zawsze. A przynajmniej od kiedy jesteśmy ludźmi jako gatunkiem. Praktycznie wszystkie systemy wierzeń ludów pierwotnych opierają się właśnie na istnieniu duchów. Zwykle są to duchy przodków, które opiekują się swoimi potomkami i zasługują na szacunek oraz okazjonalne ofiary. I oczywiście całe mnóstwo innych duchów, bo najbardziej prymitywne religie animistyczne i totemistyczne zakładały, że wszystko, ale dosłownie wszystko, każde zwierzę, roślina czy nawet kamień ma swoją duszę, z którą można się komunikować. A nawet trzeba. Pierwotni myśliwi przepraszali przecież duchy upolowanych zwierząt, błagając, by się nie mściły za to, że zostały zabite, by zaspokoić głód człowieka.

Wierzyliśmy w duchy w zasadzie od zawsze. A przynajmniej od kiedy jesteśmy ludźmi jako gatunkiem.

Wiara w duchy jest więc dla nas naturalna. I dodatkowo wzmocniona naszym strachem przed śmiercią. Mimo całego postępu cywilizacyjnego, mimo przyprawiającego o zawrót głowy rozwoju nauki i techniki, nadal nie jesteśmy w stanie w przekonujący i poparty materiałem dowodowym sposób odpowiedzieć na pytanie, co się z nami dzieje, gdy umieramy. Zdecydowana większość z nas ma nadzieję, że to nie jest koniec i że w jakiś sposób będziemy dalej istnieć. A od tego przekonania do wiary w duchy zmarłych, które powracają do świata żywych, by załatwić niedokończone sprawy lub dręczyć niewinnych, jest bardzo, bardzo blisko. Tęsknimy też bardzo za naszymi zmarłymi bliskimi i mamy nadzieję, że znów ich zobaczymy. Przecież w zasadzie wszystkie religie świata dopuszczają życie po śmierci. Jak więc nie mogłoby być duchów? Dzięki tej tęsknocie istnieje cały przemysł wróżek, mediów i podobnych specjalistów od kontaktów z zaświatami, który nas przekonuje, że nie tylko można się z tą "drugą stroną" komunikować, ale też że w ogóle ona istnieje.

Do kogo zadzwonisz?

Gdy poczujesz coś dziwnego w sąsiedztwie. Gdy coś jest nie tak i masz złe przeczucia. Gdy niewidzialny człek w twoim łóżku śpi. Do kogo zadzwonisz? Klasyczny utwór Raya Parkera Jr. Ghostbusters, będący motywem przewodnim całej tej firmowej serii, każe nam dzwonić do pogromców duchów. Jednak gdy naprawdę zaczynamy słyszeć i widzieć jakieś dziwne rzeczy, jakieś duchy, o wiele lepiej będzie zadzwonić do… marketu budowlanego. I zapytać, czy mają na stanie jakieś środki grzybobójcze. To właśnie zarodniki pleśni i innych grzybów, które nader często pojawiają się w starych, opuszczonych i zrujnowanych domach, mogą powodować różnego rodzaju halucynacje. W tym także spotkania z rzekomymi duchami.

Nauka oferuje także całkiem przekonujące wyjaśnienie dla nietypowych odczuć, niepokoju i strachu, które pojawiają się nagle i znikąd, a które wydają się świadczyć o obecności istot nadprzyrodzonych. Nasz mózg jest zaskakująco wrażliwy na nagłe zmiany pola magnetycznego. A jeszcze bardziej na infradźwięki, które pozostają poza naszym postrzeganiem, ale wywołują określone efekty w mózgu. Nagłe lęki, dreszcze, wrażenia zmiany temperatury czy też różnego rodzaju łagodne omamy wzrokowe i słuchowe mogą być wywołane właśnie przez pola magnetyczne i infradźwięki. Jedne i drugie mogą mieć źródło w całkiem przypadkowych i niewinnych czynnikach środowiskowych, które z całą pewnością nie są związane z zaświatami.

Niesamowite opowieści

Istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie dla naszej wiary w duchy. Jest nim sugestia. W jednym z ciekawszych badań do opuszczonego, zagraconego teatru wprowadzono dwie grupy osób. Jednej powiedziano, że teatr jest nawiedzony. Drugiej, że wkrótce rozpocznie się jego remont generalny. Po wycieczce przeprowadzono ankietę z odpowiednio ułożonymi pytaniami. I oczywiście okazało się, że osobom z pierwszej grupy zdarzyło się odczuwać w niektórych pomieszczeniach nieokreślony niepokój, doświadczać nietypowych wrażeń, na przykład nagłego chłodu, i słyszeć podejrzane dźwięki. W drugiej grupie oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Bliskie spotkania z duchami następują więc wtedy, gdy się ich spodziewamy. Lub wręcz oczekujemy. Nasza wyobraźnia, podparta mocną sugestią, płata nam figle. A duchy? Cóż, choć może to kogoś zmartwić lub oburzyć, prawda jest taka, że duchów nie ma. Przecież gdyby były, to przy naszej zaawansowanej technice umożliwiającej rejestrację dźwięku i obrazu w niesamowicie szerokim spektrum, już ktoś by je nagrał. I to wielokrotnie. A pomijając różnego rodzaju fałszerstwa, takie nagrania nie istnieją.

Istnieją natomiast zabawne i bardzo rozrywkowe filmy o duchach. Z serią o pogromcach duchów na czele. Mniejsza już o to, czy te wszystkie zjawy i upiory istnieją, czy też nie. Ghostbusters po prostu fajnie się ogląda. I to już od 40 lat, bo premiera pierwszego filmu odbyła się w 1984 roku! To seria z tradycjami. I już 5 kwietnia ta tradycja będzie kontynuowana na ekranach polskich kin. Tego dnia właśnie swoją premierę będzie miała najnowsza część cyklu, Pogromcy duchów: Imperium lodu, w której do nowych bohaterów dołączą weterani oryginalnego zespołu z Nowego Jorku. I będzie się działo. Fikcyjnie, bo duchów nie ma, ale na pewno widowiskowo i po prostu fajnie. Do zobaczenia w kinie!

Od autostopowiczki… po nazwę koktajlu

Czy duchy naprawdę istnieją? Tego nie wiemy. Warto jednak pamiętać o tym, że na całym świecie, w każdej kulturze opowiadane są mrożące krew w żyłach historie o nadnaturalnych istotach nie z tego świata, które nawiedzają żywych. Prawdopodobnie słyszeliśmy o najsłynniejszych z nich, bo wiele z tych duchów doskonale zadomowiło się w popkulturze i zdobyło sporą sławę. Teraz opowiemy straszną historię o nich właśnie.

Legendarny zespół pogromców duchów z kultowych filmów z lat 80., który powraca właśnie na ekrany kin w najnowszej części nadnaturalnej sagi, Pogromcy duchów: Imperium lodu, operuje w okolicach jednej z najsłynniejszych i największych światowych metropolii, czyli Nowego Jorku. Dziwnym trafem właśnie tam objawiają się starożytne demony, ożywające gigantyczne piankowe ludki, nie mówiąc już o wampirach, inwazjach obcych i różnych katastrofach naturalnych z innych filmów. Najwyraźniej wszyscy chcą zniszczyć Nowy Jork. I to chyba dobrze, że to właśnie tam wspaniali Ghostbusters mają swoją siedzibę. Lepiej w Nowym Jorku niż na przykład w stołecznym Waszyngtonie, gdzie po pokojach prezydenckiego Białego Domu podobno przechadza się duch zamordowanego Abrahama Lincolna. Widział go tam prezydent Theodore Roosevelt, brytyjski premier Winston Churchill, żona prezydenta Coolidge’a oraz wizytująca rezydencję holenderska królowa Wilhelmina. Lincoln, żywy czy martwy, to amerykański skarb narodowy i byłoby trochę głupio, gdyby zagoniono go promieniami protonowymi do opatentowanej przez doktora Spenglera pułapki na duchy.

Celebryci świata duchów

Jest przecież tyle innych, groźnych zjaw do schwytania. I pozbycie się większości z nich byłoby o wiele lepszym posunięciem PR-owym, niż zapuszkowanie nieszczęsnego Lincolna. Opinia publiczna z pewnością ucieszyłaby się na wieść, że pogromcom duchów udało się w końcu rozwiązać kwestię Krwawej Mary, która, oprócz tego, że dała imię alkoholowemu napojowi, od dawien dawna straszy przed lustrem. Podobno wystarczy wypowiedzieć jej imię przed lustrem od trzech do trzynastu razy. Źródła nie określają jednoznacznie, ile ma być wezwań. A gdy wezwana przybędzie, poleje się niewinna krew. Tym duchem można by się zająć, i to dość łatwo.

2 stycznia 1843 roku w Dreźnie miała miejsce prapremiera opery w trzech aktach, w której Ryszard Wagner uwiecznił tragiczny los okrętu-widma, Latającego Holendra.

Trudniej byłoby z pewnością pozbyć się innego z najsłynniejszych duchów, czyli Latającego Holendra. Ten widmowy statek, którego pojawienie się zwiastuje nieszczęście i śmierć, widziany był już wiele razy i opisano go w wielu powieściach, pokazano w filmach, a nawet doczekał się własnej opery Ryszarda Wagnera. Zaginiony w XVII wieku na morzu niderlandzki galeon oraz jego upiorna załoga nie muszą się jednak martwić pogromcami duchów. Przynajmniej dopóki ci ostatni nie wypłyną z Nowego Jorku w kierunku Przylądka Dobrej Nadziei, gdzie najczęściej widuje się straszliwe widmo statku kapitana Hendrika van der Deckena.

Amerykańską firmą specjalizującą się w eksterminacji ektoplazmy nie musi się też przejmować chyba inna legendarna grupa zjaw, czyli przerażający Dziki Gon. Galopujące po niebie upiory to stały element folkloru nie tylko ludów nordyckich, ale również celtyckich. Zwiastowały śmierć i zniszczenie, wojny, zarazy i ogólnie nieprzyjemności na całkiem sporą skalę. Niestety, występują tylko w Europie, i to północnej, więc nie ma większych szans, żeby pogromcy duchów zajęli się tym mimo wszystko niezbyt uciążliwym problemem. Mają wystarczająco wiele pracy u siebie, w 

Duchy na emigracji

Jakie koszmarne postacie z ludowych legend z całego świata mogą jeszcze zawitać do Nowego Jorku? Może to być przerażająca, słowiańska Baba Jaga, której znudziło się już porywanie i pożeranie wędrowców w Europie Wschodniej i nabrała ochoty na amerykańską kuchnię. A może trzeba będzie zapolować na słynnego w żydowskim folklorze dybuka, czyli ducha, który uporczywie trzyma się świata żywych i opętuje przypadkowe osoby, by w ich ciele dokończyć zadanie, którego nie udało mu się zrealizować przed śmiercią?

Według wierzeń Algonkinów z pogranicza USA i Kanady Wendigo porywa ludzi i pożera ich serca. Jedyną bronią, która się go ima, jest otwarty ogień, bo tylko on jest w stanie stopić jego własne serce skute wiecznym lodem

Zresztą lodowych potworów pogromcy duchów wcale nie muszą szukać daleko. Jest ich sporo w samej Ameryce. Na przykład groteskowy, błękitnoskóry Mahaha z podań Inuitów, który swoimi chorobliwie długimi paluchami i ostrymi pazurami łaskocze swoje ofiary. Łaskocze całkiem na śmierć. To i tak lepiej w sumie, niż inny inuicki demon, Ikuutayq, który porwane ofiary przykuwa do lodowego słupa, a następnie wierci w nich dziury. Niezbyt przyjemny osobnik. Podobno został pokonany i zabity przez jednego z inuickich bohaterów, ale kto go tam wie… A nawet jeśli tak, to zawsze można gdzieś pośród lodów i tundry trafić na Chenoo lub Wendigo, czyli olbrzyma uwielbiającego ludzkie mięso. Kiedyś był człowiekiem, ale gdy dopuścił się kanibalizmu, jego serce skuł lód i przybrał postać bestii, która przez wieczność cierpi straszliwy głód. I może go ugasić na chwilę tylko w jeden, jedyny sposób. Tak, tym stworem pogromcy duchów zdecydowanie powinni się zająć w pierwszej kolejności.

Duchy w Polsce

I niech zostaną już sobie w tym Nowym Jorku. Przecież gdyby trafili do nas, mogliby nas pozbawić słynnego czarnego psa, czyli ducha okrutnego magnata Stefana Warszyckiego, straszącego na zamku w Ogrodzieńcu. Albo zająć się płonącym widmem Stanisława Standickiego, Diabła Łańcuckiego, który czasem straszy w okolicach tamtejszego dworca kolejowego. Lub też zatrzymać upiorną czarną karetę, zaprzężoną w 3 pary karych koni, która nocami podjeżdża pod zamek z Lipowcu, wioząc duchy biskupa, kata i skutego łańcuchami skazańca. A już najgorzej, gdyby nawiedzili Łódź i odebrali miastu ducha Scheiblera straszącego w jego fabryce, Izraela Poznańskiego, który nocami liczy swoje dobra w podziemiach pałacu, czy rzucającą uroki na błąkających się nocą po mieście Zośkę Straszybotkę, straconą za paranie się czarną magią.

Na szczęście nie musimy się bać, że pogromcy duchów zawitają do nas i pozbawią nas upiornego folkloru oraz miejskich legend. Owszem, pojawią się, i to na sto procent, ale tylko na ekranach kin, od 5 kwietnia, gdy odbędzie się premiera filmu Pogromcy duchów: Imperium lodu.